Wpisy

To oni ratują nasze życie

Chodzimy po ziemi, zatopieni w swoich myślach. Praca, dom, dzieci, rachunki, zakupy – wszystko to zaprząta nasze umysły i nie dostrzegamy tych, którzy czuwają nad naszym życiem dwadzieścia cztery godziny na dobę, niezależnie od świąt i pogody.

To ratownicy medyczni. Wyposażeni w najnowocześniejszy sprzęt ratowniczy, poświęcają swój czas i zdrowie, by pomóc damom w potrzebie, emerytom w zawale, dzieciom z połkniętą pięciozłotówką czy pobitym przez współbraci użytkownikom dresu. Nie myślimy o ty, że bywa im ciężko. Nie przejmujemy się, że gnająca na sygnale karetka gna tak już piąty raz w ciągu godziny, a kierowca nie miał czasu nawet wypić kawy. Nie, obchodzi nas tylko że ustępując ambulansowi zjeżdżamy z pasa ruchu, na który potem będzie nam ciężko wrócić, spóźnimy się do pracy i szef na nas nakrzyczy. A dzielni medycy i ich sprzęt ratowniczy chcą tylko – albo aż – dojechać na czas i uratować czyjeś życie. Nie jest łatwo sobie wyobrazić, co siedzi w głowach takich ratowników, zwłaszcza, gdy się nigdy żadnego nie znało. Być może to nadzieja na lepsze jutro pchnęła ich w objęcia medycyny? Idea, by nieść pomoc zawsze i wszędzie, jest także niezłym powodem. Ratowanie ludzi to ciężki, ale satysfakcjonujący zawód. Dobrze, gdy jego wykonawców wspiera odpowiedni sprzęt ratowniczy. Trudno wyliczać go, nie mając o tym zielonego pojęcia, ale pewnie będą to urządzenia wspomagające resuscytację – może defibrylator będzie odpowiednim tropem? Dużo mówi się o skuteczności tego urządzenia, kiedy nie wystarczy osławione „usta-usta”. Zdaje się, że uruchamia niebijące serce za pomocą fal elektrycznych. Ten zdobywający większą i większą popularność sprzęt ratowniczy coraz częściej jest na wyposażeniu firm i instytucji, ale wiele osób chyba by się bało go użyć na człowieku. Jakoś tak jest na świecie, że wszystko, co elektryczne, wzbudza swego rodzaju zabobonny lęk, jeśli trzeba z tym zrobić coś więcej niż naciśnięcie włącznika. Cóż, pożyjemy, zobaczymy, jak będzie się sprawdzał w praktyce ten sprzęt. Ratowniczy żargon najdobitniej świadczy o tym, jak ciężki to zawód, jeździć karetką po rannych i chorych. Muszą się jakoś odstresować, więc wymyślili śmieszne określenia, za pomocą których się porozumiewają. Jeśli „klient przecieka”, to znaczy że pacjent krwawi. Na wypadnięcie jelit z jamy brzusznej mówią „leczo”. Koń by się uśmiał. Trzeba być prawdziwym twardzielem, żeby być ratownikiem, nawet uzbrojonym w najnowszej generacji sprzęt ratowniczy. Na szczęście nowoczesne technologie ułatwiają życie tym szlachetnym ludziom, by było im lżej nieść nosze, by mogli szybciej przywrócić oddech nieprzytomnym, skuteczniej robić zastrzyki, sprawniej owijać kończyny bandażami. Jednak technologie i oczywiście sprzęt ratowniczy, to nie wszystko. Ratownicy, ukryci w swych bazach, za kierownicą karetki czy w pomarańczowym kombinezonie, marzą, by wyjść z mroku. Może dożyją momentu, gdy reflektor opinii publicznej padnie i na ich zmęczone twarze i świat ujrzy ogrom ich pracy w pełnej krasie.